- Halo – mruknęłam
niewyraźnie.
- Dzień dobry, śpiochu
– w słuchawce rozległ się wesoły głos Toby'ego. Od razu
poznałam, że jest na prochach. Zazwyczaj jego głos miał barwę
ciemną, był zachrypnięty i przenikliwy. Teraz słyszałam zwykłego
chłopaka z sąsiedztwa.
- Toby, po jaką cholerę
dzwonisz w środku nocy – westchnęłam i ziewnęłam. Coś jednak
podpowiadało mi, że wstało już słońce, a tym czymś były jego
promienie próbujące przedostać się do moich oczu przez zamknięte
powieki. Ich niedoczekanie.
- Jeżeli środkiem nocy
nazywasz jedenastą... - zawiesił głos. Jedenastą?! O rety, jak
późno. Z grymasem na twarzy otworzyłam oczy, po chwili znów je
zamykając. Zostałam praktycznie oślepiona. Był marzec, a słońce
świeciło jak w najcieplejszym dniu lipca. Co do cholery? To
przecież Anglia, skąd więc ta piękna pogoda? Nikt nie
odpowiedziałby mi na te pytania, więc tylko chwyciłam dłonią
telefon, przytrzymując go przy uchu, wykopałam się z pościeli i
wstałam. - Dzwonię, by spytać, czy przyjdziesz dzisiaj. Mam nową
dostawę – niemal widziałam, jak uśmiecha się szeroko.
Tu mnie miał. Wiedział,
że nie przepuszczę okazji, by kupić nowy towar. Zwłaszcza świeży.
W myślach już widziałam delikatny biały proszek zamknięty w
foliowej torebeczce. Poczułam ciarki na plecach.
- Hmm, no jasne – wciąż
jednak nie kontaktowałam na tyle dobrze, by wydusić z siebie coś
więcej niż pojedyncze zdanie. Czułam się, jakby była piąta
rano, a nie jedenasta.
- W takim razie czekam –
rozłączył się.
Rzuciłam telefon na
łóżko i przeciągnęłam się. Usłyszałam znajomy chrzęst
stawów. Postanowiłam nie tracić więcej czasu i czym prędzej udać
się do Toby'ego. Poszłam do łazienki, by wziąć prysznic.
Zostawiłam ciuchy na podłodze i wlazłam do kabiny. Potrzebowałam
orzeźwienia, dlatego odkręciłam chłodną wodę. Pisnęłam, gdy
zimne krople znalazły się w kontakcie z moją skórą. Natychmiast
jednak poczułam się jak nowo narodzona i przyjemne uczucie ogarnęło
moje ciało. Po jakichś dziesięciu minutach wyszłam z łazienki i
stanęłam przed szafą. Nie byłam przygotowana na taką pogodę,
jaka dzisiaj postanowiła pojawić się w Londynie. Nie chciałam też
pokazywać swoich blizn. Trudno, trochę się przegrzeję. Wcisnęłam
się w granatowe rurki, a na górę założyłam szarą, znoszoną
bluzę. W takich zestawach czułam się dobrze i było mi po prostu
wygodnie. Nie wyobrażałam sobie siebie paradującej w sukience,
czy, co gorsza, spódniczce mini. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz
założyłam coś innego niż spodnie.
Wyszłam z pokoju i
skierowałam się w stronę kuchni. Lodówka świeciła pustkami. No
tak, od paru dni nie byłam na zakupach. Zajrzałam do puszki
stojącej na blacie kuchennym, w której trzymałam pieniądze na
utrzymanie, a następnie wyjęłam z niej kilkadziesiąt funtów.
Będę musiała po drodze pójść do sklepu i uzupełnić zapasy.
Nalałam sobie więc tylko wody z kranu – o dziwo, była całkiem
znośna, więc piłam ją taką, nieprzegotowaną – i pochłonęłam
niemalże jednym haustem. Pieniądze na towar trzymałam w szufladzie
w biurku. Wyjęłam je i schowałam do torebki, podobnie zrobiłam z
funtami przeznaczonymi na zakupy. Popatrzyłam za okno i ciężko
westchnęłam. Musiałam wyjść na zewnątrz, czego nienawidziłam.
Najchętniej siedziałabym w czterech ścianach, nie odzywając się
do nikogo. Byłam typem introwertyczki, kompletnie nie jarało mnie
balowanie czy poznawanie nowych ludzi. W jednym z klubów Toby'ego –
a miał ich dwa – byłam tylko raz. Już po godzinie wyszłam z
imprezy. Widzicie? Przebywanie wśród ludzi było dla mnie katorgą,
dlatego jak najrzadziej starałam się wychodzić z domu. Zakupy,
konieczne opłaty i wizyty u Toby'ego – to były jedyne „okazje”,
jakie mogły mnie do tego zmusić. Ponownie westchnęłam, po czym
wyszłam z domu. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą.
*
- Hej, mała!
Stałam akurat przed
przejściem dla pieszych, czekając, aż będę mogła przejść,
kiedy czerwony cadillac zatrzymał się przed pasami i wychylił się
z nich jakiś typek. Na oko miał dwadzieścia lat, może mniej. Z
auta dobiegała muzyka, co nie znaczyło jednak, że nie słyszałam,
co mówił.
- Może cię podwieźć?
Odwróciłam wzrok i
skierowałam go na sygnalizator. Co jest, do cholery? Samochody miały
czerwone światło, ale piesi nadal nie mogli przejść. Zaczęłam
przestępować z nogi na nogę, okazując zniecierpliwienie i po
trosze także zdenerwowanie.
- Nie za dużo ciuszków
masz na sobie? - od strony kierowcy wychylił się drugi chłopak. -
Może pomóc ci je zdjąć?
Zarechotali obrzydliwie,
a mnie aż zmroziło. Zaklęłam w myślach i w tym momencie zapaliło
się zielone światło dla pieszych. Przechodząc po pasach,
słyszałam za sobą śmiech chłopaków. „Co za frajerzy” -
przemknęło mi przez głowę. Na szczęście szybko dotarłam do
domu Toby'ego. Właśnie. Dom Toby'ego. Właściwie nie dom, lecz
mieszkanie i nie mieszkanie, lecz apartament. Z zewnątrz niepozorny,
ukryty w jednej z kamienic na krańcu dzielnicy. W środku –
przepych i lans. Bywałam tu bardzo często. Jego lokum miało cztery
ogromne pokoje. W każdym z nich telewizor plazmowy, a w salonie
nawet kino domowe. Sprzęty tylko firmy Apple, jakby inne nie
istniały. Wszystko utrzymane w tonacji bieli i czerni. Mieszkanie
nowoczesnego biznesmena. A Toby miał tylko dwa kluby. Tylko i aż.
Ciekawe, czy gdyby posiadał ich więcej, mieszkałby w tej dzielnicy
dla bogatych na drugim końcu miasta. Miałabym wtedy znacznie
dłuższą drogę do niego, poza tym tamte okolice były strzeżone i
nie dostałabym się tam tak łatwo.
Zapukałam dwa razy,
odliczyłam trzy sekundy, i ponowiłam stukanie. To była określona
sekwencja – ja używałam jej, kiedy przychodziłam do Toby'ego, a
on – kiedy odwiedzał mnie. W ten sposób od razu wiedzieliśmy,
kto stoi za drzwiami.
Usłyszałam zgrzyt
otwierającego się zamka i w progu stanął Toby. Był wysokim
brunetem, miał ciemne oczy i zawsze kilkudniowy zarost. Podobał się
wielu dziewczynom; większość z nich leciała jednak tylko na jego
kasę, o czym biedaczyna pewnie nie wiedział. Ale i on nie był
święty. Szukał przygód na jedną noc, czasem nawet na zaledwie
jedną godzinę. Jeśli chodzi o mnie, to owszem, uważałam, że był
przystojny, ale nigdy nic do niego nie czułam. Łączyły nas sprawy
czysto zawodowe, jeśli tak
można by to nazwać.
Weszłam
do środka i od razu rzuciła mi się w oczy jasnowłosa dziewczyna,
która wyszła z jednej sypialni i właśnie kierowała się w stronę
kuchni. Była całkiem naga. Nawet nie spojrzała w naszym kierunku,
co przyjęłam z ulgą. Byłoby trochę niezręcznie.
-
Towar mam w kuchni – powiedział Toby i pokazał ręką, bym poszła
za nim.
-
Wolałabym nie – próbowałam się wykręcić, mając w pamięci
blondynkę. Nie było w moim stylu jakiekolwiek integrowanie się z
partnerkami chłopaka.
Toby
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-
Spokojnie – rzucił. - Madeleine nie przeszkadza to, że zobaczysz
ją nagą. Jest kompletnie... bezpruderyjna.
Niechętnie
powlokłam się za chłopakiem, by w końcu wejść do kuchni.
Blondynka właśnie nalewała szampana do kieliszków postawionych na
stole. Nie mogli wziąć do sypialni całej butelki? Do kompletu
brakowało tylko truskawek. Uśmiechnęłam się ironicznie pod
nosem. Ta sytuacja budziła we mnie rozbawienie.
-
Czekam, misiu – pisnęła Madeleine i zaniosła kieliszki do
sypialni.
Przewróciłam
oczami.
Toby
wyjął z jednej z szafek kilka paczuszek i podał mi je. Ja zaś
wręczyłam mu wyliczoną kwotę – zawsze tyle samo, co do pensa.
Mrugnął do mnie, a kiedy odwróciłam się, by skierować się do
wyjścia, złapał mnie za rękę i powiedział:
- Mam
coś jeszcze dla ciebie.
Z
jednej z szuflad wyjął jakiś kartonik i podał mi go. Kartonik
okazał się wejściówką do klubu Toby'ego. Napis informował o
„imprezie prywatnej”, która miała odbyć się jutro.
-
Koniecznie musisz przyjść – usłyszałam chłopaka. - Taaa, wiem,
że nie przepadasz za imprami i tak dalej, ale nie możesz przecież
wystawić swojego kochanego przyjaciela – tu mówił chyba o sobie,
bo wygiął usta w podkówkę, jakby moja odmowa, którą zapewne
spodziewał się usłyszeć, miałaby sprawić mu przykrość. Nie
dał mi jednak dojść do słowa i mówił dalej: - To będzie
totalnie prywatna biba, wiesz, dla samej elity, a że często
kupujesz u mnie towar, to wiesz... Dasz się namówić?
Popatrzyłam
jeszcze raz na wejściówkę. Jakaś część mnie już, już,
chciała odmówić, ale ta druga skutecznie blokowała wydostanie się
słów „przepraszam, ale raczej nie” przez moje usta. I ja, Daisy
Craven, typ kompletnie aspołeczny, introwertyczka z krwi i kości,
ku swojemu ogromnemu zdziwieniu, powiedziałam:
-
Chętnie.